EDIT (13maja): Rozdziały zostały umieszczone na podstronie, a błędy w jedynce poprawione. Zapraszam do czytania! ;*
To nie może być prawda! Nie, to się nie dzieje naprawdę... Szatynka biła się z myślami. W drżących dłoniach dzierżyła dwie kartki. Do oczu mimowolnie napłynęły łzy. Została oszukana.
Kropla za kroplą rozmywały mocny makijaż po policzkach. To była prawda, testy DNA wykazały zaledwie dwa procent spokrewnienia z matką, a niecałe dziewięć promili z ojcem.
– Kurwa – zaklęła pod nosem. Jej świat rozsypał się w drobny pył, legł w gruzach, rozpadł się na tysiące małych kawałeczków. Tak nagle, z dnia na dzień.
Matka niedawno wyszła z nałogu. Od paru lat zmagała się z uzależnieniem alkoholowym. Zaczęły wiązać koniec z końcem, ledwo, ale miały gdzie mieszkać, co do garnka włożyć. Dziewczyna wiedziała, jak to może się skończyć, nie mogła dopuścić by nałóg powrócił. Nie teraz, nie po tym jak to obie przezwyciężyły. Amanda Dawn Cornett nie mogła tak nagle dowiedzieć się prawdy, jednak młoda kobietka nie zdoła udźwignąć ciężaru, jaki zaczął na niej ciążyć od momentu otwarcia koperty.
Selena Marie Gomez przyjęła nazwisko swojego ojca, kiedy dowiedziała się o zakazie widywania z córką, wydaną przez własną matkę, o trudnościach ze spotkaniem, niedoręczonych do niej listów, zniszczonych prezentach.., pojęła, że ojciec nie mógł być wcale taki zły. To prawda, zostawił je w pierwszym miesiącu życia Sel, ale próbował to naprawić. Niestety, nie wiedział jak jego córka wyrośnie, jaką piękną kobietą się stanie. Liczył na łud szczęścia, nić porozumienia z panną Cornett, jednak ta za nic miała jego powrót. Przez pięć ostatnich lat próbował nawiązać kontakt, niestety bezskutecznie. Dwudziestego drugiego lipca ona sama stanęła przed jego drzwiami, żeby Go poznać. Wzruszył się i opowiedział o wszystkim – tęsknocie, innej kobiecie, wspaniałym synu przyjaciela, z którym obiecał ją spotkać, o tym jak bardzo pragnął ją zobaczyć.
Miała żal do Amandy, jednak wtedy nie czuła gniewu, tylko współczucie. Dokładnie pięć lat temu jej mamusia, ta, do której w nawyku miała zwracanie się czule 'Usia', zaczęła pić. Zrozumiała jaki to był szok dla niej, musiała cholernie cierpieć, znosić jego wybryki, mimo wszystko to jej nie usprawiedliwiało. Być może w ten sposób chciała uchronić córkę od rozczarowania? Tylko czyim kosztem..
– Jasny chuj w dupę bladą strzelił – sarknęła. To było po prostu śmieszne! Nie dość, że musiała tyle przejść, to jeszcze jakieś przeklęte pisemko z laboratorium uświadomiło jej, że mogła żyć inaczej! Zupełnie inaczej, bez zbędnych łez, płaczu, męczącej pracy, zarabiania na utrzymanie swoje i matki.
W pokoju panowała przytłaczająca cisza. Rolety opuszczone do ponad połowy okien ledwo pozwalały na przedostawanie się promieni. Półmrok doskonale współgrał z tą żałosną sceną. W ich sypialni, za zamkniętymi drzwiami, opatulona mocno kocem spała niczego nieświadoma Amanda. Zmęczona ciężkim dniu w pracy wydawała z siebie ciche co chwilę ciche jęki. Jej zmęczone ciało domagało się wygody, której nijak było dane zaznać na starej, rozkładanej wersalce, z co rusz wypadającą sprężyną. Przy kolejnym pół obrocie, przebudziła się. Zaspanym wzrokiem rozejrzała po brudnym pomieszczeniu.
Muszę wyrwać Sel z tej zasranej dziury, pomyślała. Prawda jednak była taka, że pieniędzy ciągle brakowało, a wydatków przybywało – a to nowe podręczniki, ciuchy, jedzenie, a to w mop trzeba było inwestować, bo ileż można myć podłogi szmatą na kolanach? Oczy Amandy się zaszkliły na myśl, że nie da rady. Wciąż była słaba. Za słaba.
Selena usłyszała skrzypnięcie drzwi. Jej matka weszła do saloniku. Zobaczyła swoją córkę – zapłakaną, bez wyrazu, w ciszy szlochającą nad białymi kartkami. Ręką sięgnęła po nie i widząc nagłówek „Wyniki testu DNA” omal nie straciła gruntu pod nogami. Nie wiedziała, że Marie to zrobiła. Sądziła, że to tylko takie ot młodzieńcze gadanie. Co prawda, wspomniała jej, że ma zamiar, ale musi jeszcze dozbierać pieniędzy. Powiedziała to tylko raz, w dniu swoich urodzin, a od tamtego czasu minął miesiąc.
Dziewiętnastego sierpnia był dniem przełomowym, pełnym napięcia i żalu. Te odkrycie nie należało do najmilszych.
- Jak to.. to nie możliwe – wychrypiała pani Cornett, wczytując się w tekst.
- Jutro idę do szpitala..- Selena beznamiętnie wpatrywała się w postać siedzącą obok. Nie wiedziała, co powiedzieć. Pierwszy raz w ciągu swojego życia zabrakło jej słów -..mamo – dokończyła gorzko przełykając ślinę. - Zawsze nią będziesz – serce się krajało. Była dumna ze swej szczerości, która pozwoliła, że na twarzy jej matki zagościł delikatny uśmiech. Zaledwie drgnięcie kącików ust sprawiło, iż napięcie minimalnie zelżało.
- Dziękuję – wyszeptała kobieta. Nie stać ją było jednak na żaden uścisk, ani odrobinę czułości, nie po tym, czego się właśnie dowiedziała.
Jej mała córeczka, nie jest do końca jej. Nigdy nie była i nigdy już nie będzie.
~*~
Do szpitala przyszły obie. Małe miasteczko pod Londynem (cóż, nie tak dokładnie pod, bo dostanie się do granic Londynu zajmowało ponad godzinę) miało to do siebie, że wszędzie było blisko, na całe szczęście. Dłuższa droga w niezręcznej ciszy nie należałaby do najprzyjemniejszych. Po kilku minutach stały przed wysokim, masywnym budynkiem. Obie czuły jak szybko kołatają im serca.
- To wszystko jest chyba jakimś popierdolonym snem – Selena mówiła to, co myślała, co obie myślały, nawet nie czując, że robi to na głos. Amanda jakby puściła mimo uszu odzywkę córki. Wiedziała, że to nie czas i nie pora na upomnienia, zwłaszcza iż ona wcale nie była lepsza.
- Obiecaj mi, że kiedy wyjdziemy, wszystko będzie jak dawniej – szepnęła blondynka. Wiedziała, że nie może na to liczyć, w głębi duszy miała jednak nadzieję, która w tym momencie wydała jej się ogromnie śmieszna i dziecinna.
- Wiesz, że nie mogę, nie potrafię – odparła nastolatka. Obie żyły tymi samymi nadziejami, jednak brutalna rzeczywistość nie pozwalała na zmianę scenariusza. Musiały się z tym zmierzyć.
Spojrzały sobie w oczy i weszły do budynku.
~*~
- Doktor Connor – powiedziała recepcjonistka, wyrywając młodą dziewczynę z transu. - Drugie piętro, porodówka, pokój sto czterdzieści siedem. - Selena nie słyszała, gdy matka pytała o lekarza przyjmującego poród. Po prostu stała jak ten łoś i gapiła się na punkt przed siebie. Nie zwróciła nawet uwagi na wzrok starszej kobiety zza biurka, który nie należał do najsympatyczniejszych. Kobieta przeszywała ją ostrym spojrzeniem.
Selena tylko delikatnie się uśmiechnęła i powędrowała za matką do niejakiego pana Connora. Nigdy wcześniej nie słyszała tego nazwiska. Była ciekawa rozmowy, a jednocześnie cholernie bała się konfrontacji z mężczyzną.
- Proszę – wykrzyknął męski głos na ciche pukanie Amandy.
- Amanda Cornett, rozmawialiśmy przez telefon – powiedziała kobieta, nim usiadła na krześle. Selena posłusznie zajęła miejsce obok niej.
- A tak, faktycznie – odparł siwy lekarz, który nie wyglądał na zainteresowanego zaistniałą sytuacją. Na nosie miał okulary, a przed sobą masę wyników, aktów urodzeń, sprawozdań. Jednym słowem, panował tu niezły bałagan. Wciąż nie podnosząc wzroku zapytał o powód wizyty.
- To dosyć, delikatna sprawa.. - zaczęła Amanda, lecz w tej samej chwili niejaki Connor jej przerwał.
- Zaciążyła? - zapytał i spojrzał na czarnowłosą. Chamski uśmieszek przyozdobił mu twarz.
- Co? Nie – szybko, z lekkim szokiem wymalowanym na twarzy, zaprzeczyła opiekunka dziewczyny. - My tu w innej sprawie, musiało dojść do jakiejś pomyłki. Wtedy, przed osiemnastoma laty – głos jej drżał. Nie panując nad emocjami wypluła informacje, jakby była katarynką nakręcaną na korbkę.
- Może.. od początku – szepnęła Sel – Osiemnaście lat temu, dokładnie dwudziestego drugiego lipca, odbierał pan poród mojej matki.. Odkąd pamiętam, czułam, że nie pasuję do tej rodziny. Rodzice się rozstali krótko po moich narodzinach, ojca poznałam dopiero miesiąc temu. Myślałam, że chociaż do niego będę podobna. No.. wie pan, uśmiech, nos albo chociaż podobny sposób mówienia. Niestety... - przerwała by cicho westchnąć – Otóż wtedy poznałam, że coś jest nie tak. Ricardo pokazał mi wszystkie swoje zdjęcia – Kontynuowała. Nie potrafiła się przekonać, by mówić do niego tato, przecież nie był jej bliską osobą. - nie byliśmy podobni pod żadnym względem, więc postanowiłam zrobić testy DNA. Oto wyniki – rzuciła kopertę przed nos doktorka.
- W środku jest również akt urodzenia – powiedziała cicho Amanda. Nie wierzyła, że to stanie się akurat w jej rodzinie. Takie rzeczy widywała w kinie i w odmóżdżających serialach telewizyjnych.
Po tych słowach, lekarz uważnie przeczytał podane mu dokumenty. Wybałuszył oczy, kiedy zobaczył na akcie urodzenia jego nazwisko. To było pewne, pomyłka nastąpiła tuż pod jego nosem.
~*~
Rozmowa ciągnęła się niemiłosiernie. Została powiadomiona dyrekcja szpitala, oddziału, a zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa w ciągu kilku dni miało wylądować u prokuratury. Selena nie chciała się na to zgodzić. Po półgodzinnej dyskusji, która przerodziła się w koszmarną kłótnię, przekonała wszystkich o swojej racji. Chciała załatwić to sama, porozmawiać z tamtymi ludźmi, którzy dali jej życie, a dopiero wtedy podejmować wspólnie decyzje.
- Zgodzę się, ale masz na to jedynie dwa miesiące, jeśli do tego czasu nie otrzymamy odpowiedzi od całej szóstki – mówiąc to miał na myśli rodziców i dzieci pokrzywdzonych przed laty – to osobiście zawiadomię prokuraturę – odparł dyrektor po namyśle.
Chwilę później dostała wypisane imię i nazwisko jakiejś Drew Mallette oraz jej matki Pattie i ich adres. Ojciec nie został wpisany do dokumentów szpitalnych.
To będzie proste, pomyślała, ale po chwili zerknęła na miasto. Coś się nie zgadzało.
- USA? - zapytała nie dowierzając.
To nie może być prawda! Nie, to się nie dzieje naprawdę... Szatynka biła się z myślami. W drżących dłoniach dzierżyła dwie kartki. Do oczu mimowolnie napłynęły łzy. Została oszukana.
Kropla za kroplą rozmywały mocny makijaż po policzkach. To była prawda, testy DNA wykazały zaledwie dwa procent spokrewnienia z matką, a niecałe dziewięć promili z ojcem.
– Kurwa – zaklęła pod nosem. Jej świat rozsypał się w drobny pył, legł w gruzach, rozpadł się na tysiące małych kawałeczków. Tak nagle, z dnia na dzień.
Matka niedawno wyszła z nałogu. Od paru lat zmagała się z uzależnieniem alkoholowym. Zaczęły wiązać koniec z końcem, ledwo, ale miały gdzie mieszkać, co do garnka włożyć. Dziewczyna wiedziała, jak to może się skończyć, nie mogła dopuścić by nałóg powrócił. Nie teraz, nie po tym jak to obie przezwyciężyły. Amanda Dawn Cornett nie mogła tak nagle dowiedzieć się prawdy, jednak młoda kobietka nie zdoła udźwignąć ciężaru, jaki zaczął na niej ciążyć od momentu otwarcia koperty.
Selena Marie Gomez przyjęła nazwisko swojego ojca, kiedy dowiedziała się o zakazie widywania z córką, wydaną przez własną matkę, o trudnościach ze spotkaniem, niedoręczonych do niej listów, zniszczonych prezentach.., pojęła, że ojciec nie mógł być wcale taki zły. To prawda, zostawił je w pierwszym miesiącu życia Sel, ale próbował to naprawić. Niestety, nie wiedział jak jego córka wyrośnie, jaką piękną kobietą się stanie. Liczył na łud szczęścia, nić porozumienia z panną Cornett, jednak ta za nic miała jego powrót. Przez pięć ostatnich lat próbował nawiązać kontakt, niestety bezskutecznie. Dwudziestego drugiego lipca ona sama stanęła przed jego drzwiami, żeby Go poznać. Wzruszył się i opowiedział o wszystkim – tęsknocie, innej kobiecie, wspaniałym synu przyjaciela, z którym obiecał ją spotkać, o tym jak bardzo pragnął ją zobaczyć.
Miała żal do Amandy, jednak wtedy nie czuła gniewu, tylko współczucie. Dokładnie pięć lat temu jej mamusia, ta, do której w nawyku miała zwracanie się czule 'Usia', zaczęła pić. Zrozumiała jaki to był szok dla niej, musiała cholernie cierpieć, znosić jego wybryki, mimo wszystko to jej nie usprawiedliwiało. Być może w ten sposób chciała uchronić córkę od rozczarowania? Tylko czyim kosztem..
– Jasny chuj w dupę bladą strzelił – sarknęła. To było po prostu śmieszne! Nie dość, że musiała tyle przejść, to jeszcze jakieś przeklęte pisemko z laboratorium uświadomiło jej, że mogła żyć inaczej! Zupełnie inaczej, bez zbędnych łez, płaczu, męczącej pracy, zarabiania na utrzymanie swoje i matki.
W pokoju panowała przytłaczająca cisza. Rolety opuszczone do ponad połowy okien ledwo pozwalały na przedostawanie się promieni. Półmrok doskonale współgrał z tą żałosną sceną. W ich sypialni, za zamkniętymi drzwiami, opatulona mocno kocem spała niczego nieświadoma Amanda. Zmęczona ciężkim dniu w pracy wydawała z siebie ciche co chwilę ciche jęki. Jej zmęczone ciało domagało się wygody, której nijak było dane zaznać na starej, rozkładanej wersalce, z co rusz wypadającą sprężyną. Przy kolejnym pół obrocie, przebudziła się. Zaspanym wzrokiem rozejrzała po brudnym pomieszczeniu.
Muszę wyrwać Sel z tej zasranej dziury, pomyślała. Prawda jednak była taka, że pieniędzy ciągle brakowało, a wydatków przybywało – a to nowe podręczniki, ciuchy, jedzenie, a to w mop trzeba było inwestować, bo ileż można myć podłogi szmatą na kolanach? Oczy Amandy się zaszkliły na myśl, że nie da rady. Wciąż była słaba. Za słaba.
Selena usłyszała skrzypnięcie drzwi. Jej matka weszła do saloniku. Zobaczyła swoją córkę – zapłakaną, bez wyrazu, w ciszy szlochającą nad białymi kartkami. Ręką sięgnęła po nie i widząc nagłówek „Wyniki testu DNA” omal nie straciła gruntu pod nogami. Nie wiedziała, że Marie to zrobiła. Sądziła, że to tylko takie ot młodzieńcze gadanie. Co prawda, wspomniała jej, że ma zamiar, ale musi jeszcze dozbierać pieniędzy. Powiedziała to tylko raz, w dniu swoich urodzin, a od tamtego czasu minął miesiąc.
Dziewiętnastego sierpnia był dniem przełomowym, pełnym napięcia i żalu. Te odkrycie nie należało do najmilszych.
- Jak to.. to nie możliwe – wychrypiała pani Cornett, wczytując się w tekst.
- Jutro idę do szpitala..- Selena beznamiętnie wpatrywała się w postać siedzącą obok. Nie wiedziała, co powiedzieć. Pierwszy raz w ciągu swojego życia zabrakło jej słów -..mamo – dokończyła gorzko przełykając ślinę. - Zawsze nią będziesz – serce się krajało. Była dumna ze swej szczerości, która pozwoliła, że na twarzy jej matki zagościł delikatny uśmiech. Zaledwie drgnięcie kącików ust sprawiło, iż napięcie minimalnie zelżało.
- Dziękuję – wyszeptała kobieta. Nie stać ją było jednak na żaden uścisk, ani odrobinę czułości, nie po tym, czego się właśnie dowiedziała.
Jej mała córeczka, nie jest do końca jej. Nigdy nie była i nigdy już nie będzie.
~*~
Do szpitala przyszły obie. Małe miasteczko pod Londynem (cóż, nie tak dokładnie pod, bo dostanie się do granic Londynu zajmowało ponad godzinę) miało to do siebie, że wszędzie było blisko, na całe szczęście. Dłuższa droga w niezręcznej ciszy nie należałaby do najprzyjemniejszych. Po kilku minutach stały przed wysokim, masywnym budynkiem. Obie czuły jak szybko kołatają im serca.
- To wszystko jest chyba jakimś popierdolonym snem – Selena mówiła to, co myślała, co obie myślały, nawet nie czując, że robi to na głos. Amanda jakby puściła mimo uszu odzywkę córki. Wiedziała, że to nie czas i nie pora na upomnienia, zwłaszcza iż ona wcale nie była lepsza.
- Obiecaj mi, że kiedy wyjdziemy, wszystko będzie jak dawniej – szepnęła blondynka. Wiedziała, że nie może na to liczyć, w głębi duszy miała jednak nadzieję, która w tym momencie wydała jej się ogromnie śmieszna i dziecinna.
- Wiesz, że nie mogę, nie potrafię – odparła nastolatka. Obie żyły tymi samymi nadziejami, jednak brutalna rzeczywistość nie pozwalała na zmianę scenariusza. Musiały się z tym zmierzyć.
Spojrzały sobie w oczy i weszły do budynku.
~*~
- Doktor Connor – powiedziała recepcjonistka, wyrywając młodą dziewczynę z transu. - Drugie piętro, porodówka, pokój sto czterdzieści siedem. - Selena nie słyszała, gdy matka pytała o lekarza przyjmującego poród. Po prostu stała jak ten łoś i gapiła się na punkt przed siebie. Nie zwróciła nawet uwagi na wzrok starszej kobiety zza biurka, który nie należał do najsympatyczniejszych. Kobieta przeszywała ją ostrym spojrzeniem.
Selena tylko delikatnie się uśmiechnęła i powędrowała za matką do niejakiego pana Connora. Nigdy wcześniej nie słyszała tego nazwiska. Była ciekawa rozmowy, a jednocześnie cholernie bała się konfrontacji z mężczyzną.
- Proszę – wykrzyknął męski głos na ciche pukanie Amandy.
- Amanda Cornett, rozmawialiśmy przez telefon – powiedziała kobieta, nim usiadła na krześle. Selena posłusznie zajęła miejsce obok niej.
- A tak, faktycznie – odparł siwy lekarz, który nie wyglądał na zainteresowanego zaistniałą sytuacją. Na nosie miał okulary, a przed sobą masę wyników, aktów urodzeń, sprawozdań. Jednym słowem, panował tu niezły bałagan. Wciąż nie podnosząc wzroku zapytał o powód wizyty.
- To dosyć, delikatna sprawa.. - zaczęła Amanda, lecz w tej samej chwili niejaki Connor jej przerwał.
- Zaciążyła? - zapytał i spojrzał na czarnowłosą. Chamski uśmieszek przyozdobił mu twarz.
- Co? Nie – szybko, z lekkim szokiem wymalowanym na twarzy, zaprzeczyła opiekunka dziewczyny. - My tu w innej sprawie, musiało dojść do jakiejś pomyłki. Wtedy, przed osiemnastoma laty – głos jej drżał. Nie panując nad emocjami wypluła informacje, jakby była katarynką nakręcaną na korbkę.
- Może.. od początku – szepnęła Sel – Osiemnaście lat temu, dokładnie dwudziestego drugiego lipca, odbierał pan poród mojej matki.. Odkąd pamiętam, czułam, że nie pasuję do tej rodziny. Rodzice się rozstali krótko po moich narodzinach, ojca poznałam dopiero miesiąc temu. Myślałam, że chociaż do niego będę podobna. No.. wie pan, uśmiech, nos albo chociaż podobny sposób mówienia. Niestety... - przerwała by cicho westchnąć – Otóż wtedy poznałam, że coś jest nie tak. Ricardo pokazał mi wszystkie swoje zdjęcia – Kontynuowała. Nie potrafiła się przekonać, by mówić do niego tato, przecież nie był jej bliską osobą. - nie byliśmy podobni pod żadnym względem, więc postanowiłam zrobić testy DNA. Oto wyniki – rzuciła kopertę przed nos doktorka.
- W środku jest również akt urodzenia – powiedziała cicho Amanda. Nie wierzyła, że to stanie się akurat w jej rodzinie. Takie rzeczy widywała w kinie i w odmóżdżających serialach telewizyjnych.
Po tych słowach, lekarz uważnie przeczytał podane mu dokumenty. Wybałuszył oczy, kiedy zobaczył na akcie urodzenia jego nazwisko. To było pewne, pomyłka nastąpiła tuż pod jego nosem.
~*~
Rozmowa ciągnęła się niemiłosiernie. Została powiadomiona dyrekcja szpitala, oddziału, a zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa w ciągu kilku dni miało wylądować u prokuratury. Selena nie chciała się na to zgodzić. Po półgodzinnej dyskusji, która przerodziła się w koszmarną kłótnię, przekonała wszystkich o swojej racji. Chciała załatwić to sama, porozmawiać z tamtymi ludźmi, którzy dali jej życie, a dopiero wtedy podejmować wspólnie decyzje.
- Zgodzę się, ale masz na to jedynie dwa miesiące, jeśli do tego czasu nie otrzymamy odpowiedzi od całej szóstki – mówiąc to miał na myśli rodziców i dzieci pokrzywdzonych przed laty – to osobiście zawiadomię prokuraturę – odparł dyrektor po namyśle.
Chwilę później dostała wypisane imię i nazwisko jakiejś Drew Mallette oraz jej matki Pattie i ich adres. Ojciec nie został wpisany do dokumentów szpitalnych.
To będzie proste, pomyślała, ale po chwili zerknęła na miasto. Coś się nie zgadzało.
- USA? - zapytała nie dowierzając.
~*~
Pierwszy rozdział już za nami.
Na razie akcja będzie się toczyć niczym wyścig ślimaków. Wszystko się niedługo zmieni. Opisówka - rzecz ważna, muszę przybliżyć Wam kto, kim jest.
Mnie osobiście się podoba. (skromniutka) :)
Czekam na opinię.
Czytajcie Kochani ;*
Na razie akcja będzie się toczyć niczym wyścig ślimaków. Wszystko się niedługo zmieni. Opisówka - rzecz ważna, muszę przybliżyć Wam kto, kim jest.
Mnie osobiście się podoba. (skromniutka) :)
Czekam na opinię.
Czytajcie Kochani ;*
fajny :)
OdpowiedzUsuńczekam na nn i zapraszam do siebie :)
zapowiada sie ciekawie
OdpowiedzUsuń